UCIECZKA, SMUTEK, TĘSKNOTA. WCZORAJ I DZIŚ.
W pogodny, lipcowy wieczór rozmawiam z Marią Sławek – skrzypaczką, współzałożycielką Instytutu Mieczysława Wajnberga (1919-1996r.) O odkrywaniu twórczości kompozytora, którego utwory przebojem zdobywają europejskie sale koncertowe, a który jeszcze 10 lat temu był w zasadzie nieznany. O Polaku, Żydzie, a przed wszystkim – Warszawiaku.
Poproszę o krótką biografię Wajnberga. Może… piętnaście zdań.
Mieczysław Wajnberg urodził się w 1919 r. w Warszawie w rodzinie Żydów przybyłych z Kiszyniowa, obecnie Mołdawii, wtedy jeszcze – carskiej Rosji. Wajnbergowie ucierpieli w pogromie w 1905 roku. Ojciec – Szmul Wajnberg – muzyk samouk, skrzypek, kompozytor i aranżer wędrował po Rosji jako członek różnych trup teatralnych, w końcu trafił do Polski – najpierw do Łodzi, a ostatecznie osiadł w Warszawie, która wydawała mu się bardziej atrakcyjna. Mietek ( Mieczysław, Mojsze, później również Mojsiej) Wajnberg przychodzi na świat w kamienicy przy Żelaznej 66. W stolicy Polski spędza dwudziestolecie międzywojenne. Warszawa jest jego miastem – wychowują go kulisy teatrów jidyszowych Dzielnicy Północnej w której kwitło żydowskie życie kulturalne. Dostaje się do Konserwatorium Warszawskiego, które kształci wówczas także dzieci w jego wieku. Okazuje się, że jest tam w czołówce najzdolniejszych pianistów, ale „po godzinach” pomaga też ojcu w teatrze oraz dorabia grając na bar micwach i weselach. Wprawdzie Wajnbergowie borykają się co jakiś czas z problemami finansowymi, ale czas młodości Mietka jest raczej spokojny, a jego dni płyną w rytmie wyznaczonym przez trasę pomiędzy eleganckim Śródmieściem, a hałaśliwą i kolorową Dzielnicą Północną. Oscyluje pomiędzy światem Filharmonii, graniem Chopina i Rachmaninowa i kawiarniami typu „Oaza” czy „Adria”. Ostatnio przy okazji pracy nad Spacerownikiem „Warszawa Wajnberga” Agnieszka Kuś natrafiła na informację, która pozwala sądzi, że to przez liczne występy z Lodą Halamą – primabaleriną Teatru Wielkiego i „najlepszymi nogami w Polsce” Mietek zawala maturę.
W 1939 r. cały ten świat się rozpada. W nocy z 6 na 7 września Wajnbergowie słyszą komunikat o poborze mężczyzn do wojska. Postanawiają, jak wielu innych, uciekać na wschód. W kolumnie uchodźców przez przypadek się rozdzielają, jak się okaże – już na zawsze. Tylko Mietek, po koszmarnej wędrówce wśród nalotów i ciał zabitych przy drodze, dociera do Mińska. Reszta rodziny przetrwa już tylko na nielicznych zdjęciach, które młody kompozytor trzyma wraz z rękopisami swoich utworów.
Na granicy żandarm pyta go, czy jest Żydem. Kiedy odpowiada twierdząco, ten zmienia mu imię na Mojsiej. To zastanawiające, bo rodzina Wajnberga nie jest szczególnie religijna, w jednym z jego listów zachowuje się informacja, że mama przygotowywała mu kanapki z szynką. To imię zostanie z nim już niemal do końca życia, choć dla siebie, i dla przyjaciół i tak był zawsze po prostu Mietkiem.
Lubisz go?
Traktuję jak członka rodziny! Strasznie go lubię, a w dodatku czuję, że w okresie przedwojennym był absolutnie porywającym, emanującym talentem, czarującym chłopakiem. Wszyscy, którzy go znali podkreślali, że był szalenie sympatyczny, miał poczucie humoru i dystans do siebie. Wajnberg niewiele o sobie mówił, nie lubił wspominać dawnego życia, ale moim zdaniem wszystko jest zamknięte w jego muzyce, wystarczy się w to wsłucha. Poza tym, historia Mietka jest szczególna, bo może służyć jako kanwa do wielu różnych opowieści: o tożsamości, o Warszawie, o historii, także tej wojennej, o realiach życia w ZSRR, o wyborach artystycznych…
Polski Żyd, Żyd-Polak, Sowiecki Żyd pochodzenia polskiego?
Jeszcze kilka lat temu takie próby zaszufladkowania były bardzo modne. Najwyraźniej potrzebujemy wszystkich poupychać do znanych nam kategorii. My, którzy długo zajmujemy się Wajnbergiem i ze śmiechem stwierdzamy, że chorujemy na „wajnbergozę” zgodnie stwierdziliśmy, że tego rodzaju szufladki są passé. Dla mnie to są zbyt duże uproszczenia, skróty myślowe, każdy Żyd w Polsce miałby na to zupełnie inną odpowiedź. Dla nas w Instytucie ważne jest przywiązanie i miłość Mietka do rodzinnego miasta – Warszawy i to właśnie tę tożsamość staramy się podkreśla.
Co dzieje się z Wajnbergiem po przekroczeiu granicy, po tym koszmarnym tygodniu ucieczki z Polski?
Gdy Mietek dociera do Mińska zaczyna studiować kompozycję u Wasilija Zołotariowa, poznaje swoją późniejszą żonę Natalię Wowsi-Michoels córkę Solomona Michoelsa, przewodniczącego Żydowskiego Komitetu Antyfaszystowskiego, ale też jednego z czołowych reżyserów w Związku Radzieckim. Teść wciąga Wajnberga w środowisko artystyczne. Mietek dorabia sobie grając w miejscowej filharmonii na czeleście i tam po raz pierwszy styka się z V symfonią Dymitra Szostakowicza, która go rozkłada na łopatki.
Wajnberg jest często porównywany do Szostakowicza. Pierwsze odczucie jego muzyki to podobny język instrumentacyjny. I jakiś dojmujący mrok.
Może na początku. Kiedy jednak poznasz więcej jego utworów od razu będziesz słyszał różnicę. Ja już rozpoznaję jego język bezbłędnie, nie pomylę go z nikim innym. Zaczęłam się nim zajmować 10 lat temu gdy rozpoczęłam pracę nad doktoratem. Jego nazwisko pojawiało się już tu i ówdzie, gdy na studiach czytałam właśnie o Szostakowiczu, który był i jest moją wielką miłością. Ale muzyka Wajnberga jest jak Narnia – wystarczy „przejść przez starą szafę” i jesteś już na zawsze w tym niezgłębionym świecie. W przypadku tak rozległej twórczości, prawdopodobieństwo natrafienia na arcydzieło jest zwykle niewielkie. A tu – ogrom fenomenalnych, różnorodnych utworów. Poczułam go w środku. Na poziomie emocjonalnym wiedziałam, że to historia, którą chcę dźwiękami opowiada. Widziałam też, że mnóstwo młodych ludzi czuje podobnie. Chcą przejść przez tę szafę i nie wraca. To uczucie połączyło nas – ludzi z różnym doświadczeniem – mnie, Anię Karpowicz i Alka Laskowskiego. Uznaliśmy, że musi powsta w Polsce instytucja, która się kompleksowo zajmie tą postacią.
I tak, w 2020 r. powstał Instytut Wajnberga. A sam Wajnberg ucieka z Mińska
Po wypowiedzeniu Wojny ucieka do Taszkientu. Tam spotyka dawnego asystenta Szostakowicza, który wysyła partyturę I symfonii Wajnberga do wielkiego, uznanego już wtedy kompozytora. To otwiera mu drogę do spotkania z uznanym kompozytorem i w 1946 roku Wajnberg przenosi się do Moskwy. Mietek był już wtedy pewien, że jego rodzina nie żyje. Do dziś nie wiadomo jednak jak naprawdę zginęli.
Czytając jego biografię mam wrażenie, że uciekał przez całe życie. Czy biografia Wajnberga wpływa na to, że ta muzyka tak brzmi? I czy możemy muzykę od biografii oddzieli? Czy dzisiaj możemy jego muzyki słuchać bez tego piętna Zagłady?
To pytanie zawsze sobie zadaję. I tu przychodzi mi na myśl znowu Szostakowicz. Trudno nie pamiętać co się działo gdy napisał „Lady Makbet mceńskiego powiatu” [kompozytor popadł w niełaskę Stalina] lub co przeżył w Leningradzie w czasie blokady. Kompozytorzy czasami sami szyfrowali pewne wiadomości między nutami dając nam znak, że coś jest wyjątkowo ważne, zapisywali swoje przeżycia w dźwiękach – Szostakowicz wręcz dosłownie umieszczał nuty odpowiadające literom jego imienia i nazwiska: D-S-C-H.
Wajnberg może nie opowiada o tym tak wprost, ale moim zdaniem wszystko znajdziemy w jego utworach. Poza tym, napisał przecież „Pasażerkę”, alegoryczną operę o Auschwitz jako doświadczeniu, o pamięci, o potencjalnym spotkaniu kata i ofiary w innej rzeczywistości, opartą na powieści Zofii Posmysz. Tego dzieła, które uważał za największe w swoim dorobku, nigdy nie usłyszał – wykonano jest po raz pierwszy dziesięć lat po jego śmierci. Sam, choć niewiele mówił o sobie
i bliskich, miał poczucie, jak wielu Żydów- ocalałych z Zagłady, że musi w jakiś sposób usprawiedliwić fakt, że udało mu się przeżyć. Mówił, że skoro ocalał, to musi pracować. I pracował bez wytchnienia.
Wajnberg opuszcza Taszkient i dzięki wsparciu Szostakowicza osiedla się w Moskwie.
Bardzo blisko się z nim zaprzyjaźnił. Była to wzajemna fascynacja. Wyjątkowo cenili swoje zdanie i własne towarzystwo. W drugiej połowie lat 40. ruszyła nagonka antysemicka i „antyformalistyczna”. Na celowniku znalazł się również Wajnberg, którego nie można zaliczyć do działaczy syjonistycznych, jak wtedy nazywano kosmopolitycznych wrogów Związku Radzieckiego. Prywatnie Wajnberg był wręcz człowiekiem bardzo strachliwym i niezaangażowanym politycznie, jednak jedną z głównych ofiar nagonki stał się jego teść Solomon, zamordowany w sfingowanym wypadku samochodowym na rozkaz Stalina. Wcześniej oskarżano Solomona o próbę stworzenia autonomicznej republiki żydowskiej na Krymie. Mało tego, po wykonaniu „Rapsodii na tematy Mołdawskie” Wajnberga, gdzie partię solową wykonywał Dawid Ojstrach, do jego domu przyszła bezpieka skarżając go o „burżuazyjny nacjonalizm żydowski”. Kompozytor na kilka miesięcy trafił do więzienia na Łubiance. Szostakowiczowie zadeklarowali wtedy, że gdyby coś się stało rodzinie Wajnberga to adoptują jego córkę – to dobitnie świadczy o tym, jak blisko byli ze sobą. Z niewoli wyszedł już po śmierci Stalina, zresztą częściowo zapewne dzięki wstawiennictwu Szostakowicza, który w jego obronie napisał list do Ławrientija Berii. Co ciekawe, i trochę groteskowe – Wajnberg zamieszkał wiele lat później z drugą żoną w domu, którego okna wychodziły na celę w której niegdyś siedział.
Może podświadomie miał już dość ciągłej ucieczki, mimo, że jego rodzina miała się wkrótce rozpaść. Wciąż myślał o sobie jako o Mietku, nie Mojsjeju, pod koniec życia, z nie do końca jasnych powodów przyjął też chrzest prawosławny. Cały czas tęsknił jednak za Warszawą.
W 1966 roku Wajnberg przyjechał, pierwszy i ostatni raz po wojnie do Polski na festiwal Warszawska Jesień. Miała być grana jego 8. symfonia „Kwiaty Polskie” do słów Juliana Tuwima. Przybył tam jednak jako członek delegacji radzieckiej, z symfonią która nie wpisała się w awangardowy ryt festiwalu i – być może z tego powodu – ostatecznie spadła z programu, co było dla niego wielkim rozczarowaniem. Spotkał go wtedy inny polski kompozytor, Krzysztof Meyer, i zapamiętał jako cichego, zastraszonego, zamkniętego w sobie człowieka. Trudno się temu dziwić. Córka Wajnberga, Wiktoria,wspominała kiedyś, że podczas jednej wspólnej podróży, ojciec siedział na dworcu z walizkami już trzy godziny przed odjazdem pociągu, mimo że hotel w którym mieszkali mieścił się dokładnie naprzeciwko. Starała się go uspokoić, tłumaczyła, że mają jeszcze mnóstwo czasu. – A jeśli przyjadą czołgi? – muszę tutaj być. Musze być gotowy – odparł Wajnberg, co świadczy o wciąż niezagojonej ranie zadanej przez ciągłą ucieczkę.
Kompozytor podczas wizyty w Warszawie zdołał zobaczyć swój przedwojenny dom, cudem ocalały z pożogi wojennej. Zachowała się nawet fotografia, na której odwrocie widać, że próbował cyrylicą nanieść nazwę „Żelazna 66 – tam się urodziłem” – widać dużo skreśleń, chyba miał kłopot z zapisaniem tej nazwy po rosyjsku.
Po powrocie do Moskwy zaczął komponować wspomnianą „Pasażerkę”, która nie mogła być wykonywana za życia, bo mimo, że opowiadała alegorycznie o Auschwitz, była chyba uważana także za nawiązanie do sowieckich łagrów. Po raz pierwszy świat usłyszał ją dopiero 10 lat po jego śmierci i to w wersji koncertowej, bez inscenizacji, mimo że w latach 70. i 80, był wziętym kompozytorem nie tylko symfonii, kwartetów ale i muzyki filmowej – zarówno do obrazów pełnometrażowych jak i animowanych.
Jeżeli mówimy o kompozytorach, którzy byli Żydami, a jednocześnie czuli się Polakami, to może być asumpt do tego, żeby stwierdzić, że niemożliwa jest kultura polska bez komponentu żydowskiego. Jaka, w tym „pomiędzy-narodowym” świetle jest jego muzyka?
To muzyka melodyjna, „wpadająca w ucho”, ale zarazem bardzo wyrafinowana, szlachetna, głęboka – jak dobre wino. Żeby ją poznać i się nią zachwycić trzeba się trochę postarać. Jest gęsta, dużo w niej polifonii, skomplikowanych i nieoczywistych rozwiązań, słuchając jej za każdym razem odkrywam głębsze warstwy. Melodia początkowo przykuwa naszą uwagę, ale po chwili się rozpada, atomizuje. Może się podobać, a jednocześnie od słuchacza i od muzyka wymaga wiele. Za każdym razem gdy zaczynam uczyć się jego utworów mam poczucie, że są niemal na granicy wykonalności, że wymagają ode mnie strasznie dużo. Wajnberg nie daje żadnej taryfy ulgowej – pewnie dlatego, że jego dzieła wykonywali najwybitniejsi muzycy Związku Radzieckiego, dla których bariera techniczna w zasadzie nie istniała. A pozostaje jeszcze kwestia interpretacji, wejścia w głąb tej muzyki, do jej samego jądra.
Czy wiesz jak młodzi Żydzi, Polacy podchodzą do tej muzyki?
Pewnym plusem jest to, że coraz więcej ludzi wie już kim był Wajnberg. Ale na tym polega wielkość jego utworów, że tak samo oddziałują na słuchacza, który zna jego biografię i na tego, który nie zna. Wtedy przemawia do nas bezpośrednio, nie zastanawiamy się nad kontekstem.To muzyka o niebywałym ładunku emocjonalnym. Początek jego koncertu wiolonczelowego wywoła u każdego dreszcze na plecach.
Czy powinniśmy się pogodzić ze smutkiem w tej muzyce? Czy to jest tylko moje natręctwo wynikające ze znajomości mroku tych czasów?
Ja jestem pogodzona ze smutkiem. Nie widzę w nim nic złego, przeciwnie, widzę w nim wielką wartość. Ta muzyka ma zresztą wiele innych odcieni. Wystarczy spojrzeć na historię jego rodziny, rozumienia ulicy, która mówi w jidysz, rozumienia muzyki popularnej, która wywodzi się z muzyki ludowej – w jego przypadku klezmerskiej, przekazywanej z pokolenia na pokolenie. W tradycji żydowskiej kluczowe jest oczekiwanie na przyjście Mesjasza, dążenie do powrotu do Izraela, poczucie wyobcowania, tymczasowości, melancholii. Wydaje mi się, że to też właściwy klucz do odczytywania muzyki żydowskiej, być może też pewnych aspektów twórczości Mieczysława.
Róg ulic Żelaznej i Krochmalnej (opisanej tak niezwykle przez Isaaca Bashevisa Singera) niósł ze sobą napięcie i definiował przynależność kulturową. Światy Dzielnicy Północnej i Śródmieścia się słabo zazębiały, ale światy tych dwóch ulic też były zupełnie inne. Wspomniałeś o smutku, ale to jest uczucie, które u Wajnberga chyba wydestylowało się z wielkiego, życiowego dramatu – utraty rodziny, miasta, świata, który znał, przymusowej emigracji, tęsknoty.
Dokładnie to samo, co o Wajnbergu, można byłoby chyba powiedzieć o muzyce polskiej, która ciągle za czymś tęskni, jest pięknie smutna, a jej twórcy oczekują na mesjasza, co tam – cały kraj jest mesjaszem narodów! Żyjemy ciągle w powietrzu, nie zajmujemy się tym, co tu, na dole, i z głową w chmurach oczekujemy na coś, co będzie wielkie. A gdy to następuje staramy się tego nie dostrzegać.
No właśnie! Jeśli zrobisz koktajl z przedwojennego Polaka i Żyda, to wyjdzie prawdziwy koktajl Mołotowa. Dwa razy więcej tęsknoty, dwa razy więcej nostalgii, a jednocześnie wieloletnie poczucie braku własnego państwa. Choć tak czysto muzykologicznie – musimy wyjść od tego jak elementy muzyki religijnej przenikają do muzyki poważnej. Na ziemiach Polski i Europy wschodniej było największe skupisko Żydów. Weźmy pod lupę twórczość Mendelssohna. Jego dziadek, Mojżesz, był działaczem oświeceniowego asymilacyjnego ruchu Haskala, u Felixa Mendelssohna nie znajdzie się nawet cienia inspiracji idiomem muzyki żydowskiej. Słuchając słynnego Marsza Weselnego w kościele mało kto domyśli się, że jego autor był Żydem! Z kolei Max Bruch, goj, poszedł do Synagogi przypadkowo, potem zaprzyjaźnił się z rabinem, i napisał ikoniczny, na wskroś „żydowski” utwór „Kol Nidrei”, chociaż tradycyjne modlitwy na święto Jom Kippur nie mogły mu być raczej znane. Sama jestem ateistką, ale to przecież nie znaczy, że nie mogę zagrać Pasji Mateuszowej Jana Sebastiana Bacha.
I tu znów powraca temat stereotypu – przykładanie etykiet muzyce – „żydowskiej”, „polskiej” jakiejkolwiek innej.
To ciągle powraca i będzie powraca, ten temat nie jest załatwiony. Musimy na te kwestie spojrzeć świeżym okiem. Mam poczucie, że jest w tym napięcie, które cały czas będzie się utrzymywać, pulsować. Czasem mocniej, czasem słabiej, będziemy zawsze stawać wobec problemu naszej historii, choćby ze względu naspecyficzne położenie geograficzne, wpływy różnych kultur. Ostatecznie jednak przecież nie o to chodzi w muzyce, te wszystkie etykietki naklejamy chyba z przyzwyczajenia, robimy to dla własnego komfortu.
Znasz ludzi, którzy – jak to określasz – chorują na „Wajnbergozę”? Czy znasz takich, którzy się zachwycili jego twórczością, nie wiedząc kim był (choć już nazwisko na wiele wskazuje)? Nasze pokolenie jest odcięte od Zagłady, pośrednio może nie do końca – bo żyjemy w pobliżu Auschwitz, nasi dziadkowie mogli tam zginąć.
Są muzycy, którzy mają zerową wiedzę na temat jego życia i nie przeszkadza im to proponować znakomite interpretacje. Już wkrótce będę prowadziła zajęcia na Podyplomowych Studiach Polsko-Żydowskich w PAN dotyczące historii muzyki żydowskiej. O ile o teatrze, filmie czy literaturze żydowskiej wiemy sporo, to muzyce prawie nic. Szymon Krzeszowiec, wybitny skrzypek, prymariusz Kwartetu Śląskiego mówił, że kiedy usłyszał VII Kwartet, to ta muzyka nim wstrząsnęła – teraz „Ślązacy” nagrywają komplet kwartetów Wajnberga. Szymon organizuje też w grudniu konkurs skrzypcowy poświęcony jego twórczości w Katowicach. Marcin Zdunik od lat gra Fantazję na wiolonczelę i orkiestrę oraz Koncert wiolonczelowy – pyta mnie czasem o różne detale dotyczące życia Mietka, chce poznawać jego twórczość.
Czyli można słyszeć smutek albo dojrzeć jakąkolwiek inną emocję i niekoniecznie kojarzyć to np. z Zagładą albo oblężeniem Leningradu?
Tak! Nie trzeba wiedzieć, że Bach był kantorem i miał dwadzieścioro dzieci, żeby grać, słuchać i rozumieć jego utwory.
Mamy kompozytora, którego odkrywamy na nowo, na różne sposoby, choć w świadomości polskiej jest obecny dopiero od mniej więcej lat dziesięciu. Między innymi dzięki Tobie, czy dyrygentowi Gabrielowi Chmurze.
On pierwszy nagrywał symfonie Wajnberga z Narodową Orkiestrą Polskiego Radia w Katowicach, dla wytwórni Chandos. Podobno na jednym z festiwali ktoś Chmurę zagadnął, czy zna – z tego co pamiętam – IV Symfonię. Nie znał. Poznał. Zakochał się. Myślę, że ogólnoświatowa miłość do Wajnberga dopiero rozkwita. Chcę mieć w tym swój udział, jest jeszcze mnóstwo pracy do wykonania. Wierzę w tę muzykę, w jej zdolność trafiania w sam środek serca.
Tadeusz Płatek
„Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP”.
Zadanie publiczne finansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Dyplomacja publiczna 2021”